sobota, września 13, 2008

Wyznanie piwosza

Przyznam się bez bicia – lubię piwo z sokiem. Może zabrzmi to pedalsko, ale redd’sa też lubię. Owszem, nie zawsze – ale czasami najdzie mnie ochota. A ostatnio zrobiłem cuś takiego, do czego ani piwo z sokiem ani redd’sy, ani jakiekolwiek inne cuda nie mogą się porównywać.

Ale zanim powiem, cóż to znowu niby wymyśliłem, mała dygresja. Jest to dla mnie prawdziwym absurdem i ciekawostką przyrodniczą – ale w obecnych czasach totalnej drożyzny żywności duże pudełko (na ok. trochę więcej niż 0.5 kg) malin kosztuje pomiędzy 3 a 5 zł. Nigdy więcej. Oczywiście świeże, pachnące, niezgniecione – po prostu cudo. Aż dziw mnie bierze, że komuś chce się te maliny
A) hodować (choć ponoć maliny nie potrzebują dużo troski)
B) zbierać
C) sprzedawać

Ja za każdym razem, kiedy musiałem zbierać na działce maliny, kląłem jak stary szewc. Bo kolce, bo maliny malutki, bo długo się je zbiera. No ale widać ktoś robi na tym biznes. A ja korzystam :)

No ale cóż to zrobiłem? Ano mając otwartego Browarka stwierdziłem, że można zrobić sobie smakowe piwo w wersji BIO. No i nadpiłem trochę cudnego tyskacza po czym wrzuciłem 6 słodkich malinek. Maliny małe – więc nawet nie musiałem ich zgniatać przy wrzucaniu ich do puszki. Małe, ale jakie słodkie (ponoć przy kobietach też się sprawdza :P). A smak piwa po dodaniu malin – absolutna rewelacja. Nie jest takie słodkie jak po piwie z sokiem, a jednocześnie smakuje sto razy bardziej naturalnie niż redd’s. Naprawdę polecam. Szczególnie, jak można po wypiciu zjeść te nasączone tyskim malinki. Absolutnie palce lizać!!!

m.

czwartek, września 11, 2008

Kolejna rocznica 9/11

Dziś 11 września, rocznica ataku na WTC. W poprzednich latach jakoś tak bardziej przejmowano się tą datą. Ale dziś jakoś nie bardzo zauważyłem poruszenie. Na Onecie dostrzegłem jedną notkę poświęconą pamiętnemu dniu. I wcale nie była na pierwszym miejscu. Na wp też była jedna. Też gdzieś raczej poboczna. Są informacje o polskich talibach, są o rozmowach z Rosją – a głównym tematem wieczoru jest chyba tulipan Maria Kaczyńska.

Nie jestem jakimś sentymentalistą i chyba daleko mi od moralizowania, jaka to ważna jest historia. Ale jednak w tym konkretnym wypadku, w tym jednym dniu w roku powinniśmy pamiętać o tym przykrym wydarzeniu. I to nie dlatego, że zginęło tyle i tyle ludzi, że to środek wielkiego nowojorskiego City czy z jakiejkolwiek innej przyczyny. Co roku w Chinach w powodziach ginie dużo więcej ludzi niż 11.09.2001 zginęło, a też nie uważam nowojorczyków za osoby od Chińczyków lepsze. Jednak ta data ma trochę inne znaczenie. Ja stawiam ją na równi z innymi bardzo ważnymi datami – koniec II wojny światowej, upadek komunizmu i koniec zimnej wojny, początek internetu. Co jest zatem aż tak istotne? Spokój i komfort psychiczny…

Po wydarzeniach z WTC i Waszyngtonu na lotniskach zaczął odbywać się dramat wejścia na pokład, w miejscach publicznych coraz częściej panuje psychoza na widok porzuconych bagaży. Może nie w Polsce, może nie w każdym miejscu – ale w tych najważniejszych. Tam, gdzie ludzie są świadomi tego, co się stało. Zamachy WTC to przecież koniec świadomości, że żyjąc w cywilizowanym świecie nic nam nie grozi. Owszem, grozi. I to nie ze strony naszej cywilizacji, ale ze strony fanatyzmu.

Możnaby wiele jeszcze napisać na ten temat, tylko po co? Wiele osób nie chce wracać pamięcią do tamtych zdarzeń. Albo dlatego, że są bolesne, albo dlatego, że ich bezpośrednio nie dotyczyły. Bezpośrednio może i nie – pośrednio na pewno wywarły wpływ na cały nasz obecny świat.

m.

środa, września 10, 2008

Info dla wtajemniczonych - 30 pękło :D

kto wie, o co chodzi, to wie :) kto nie - to trudno, jego strata. Wszak, kto pyta - nie błądzi :)

m.

Kulinarna uczta

Jako, że po raz już kolejny napomknę, że blog musi być stale zasilany dodatkowymi wpisami – bo i wtedy lepiej wypadam w Google’owym rankingu, lepiej rośnie wartość bloga w oczach reklamodawców AdSense – to i piszę :)

Dziś bez żadnych fajerwerków analitycznych – ale pochwalę się… Wyszedł mi dziś absolutnie zajebisty obiad. Tak pokrótce receptura – oczywiście wyszedł jak to w moim wypadku bywa – całkowicie spontanicznie i bez głębszego przemyślenia. No więc – z niedzieli została mi górna połowa kurczaka – czyli oględnie mówiąc – dwa jędrne cyce (choć niestety kurze - a poza tym ścięte i zimne – bo z lodówki). Wyciąłem znad klatki (kości oczywiście poobgryzałem – i wczoraj już nie musiałem dodatkowego obiadu tworzyć).

jędrne kurze cyce by MJPS
No więc – cyce pokroiłem w takie plasterki – w poprzek. Niezbyt grube – tak max 1 cm. Do tego dorobiłem sos – z tego sosu, który wytopił się z kurczaka w trakcie pieczenia (jestem barbarzyńcą – i wylałem z niego tłuszcz…), papryki, cebuli i śmietany. Wszystko razem zmiksowałem w moim przecudnym blenderze – i zalałem kurze cyce sosem. W pięknej białej brytfance tak sobie poleżały ze dwie godziny w lodówce.

na koniec mocno posypałem solą czosnkową i pieprzem ziołowym (ale tak masakrycznie mocno – aż się bałem, że za dużo) – i do piekarnika. Po 10 minutach zapiekania przykryłem plasterkami sera żółtego – i jeszcze na 20 min.

Podane z ryżem – absolutny wypas. Już dawno nie udało mi się stworzyć czegoś tak wybornego. Oczywiście chwalę się niemiłosiernie – ale nie dość, że udało mi – i pewnej niewiaście – podjeść trochę (skromnie mówiąc :P), to i przy okazji na blogu kolejny raz pojawił się wpis. I tak dwie pieczenie na jednym ogniu. Wróć – trzy pieczenie – bo oczywiście kurze cyce były z obiadu niedzielnego.

m.

PS: spieszę jeszcze pochwalić się, że od początku sierpnia na blogu było 2500 odwiedzin. Absolutnie niezły wynik :) chyba :) co prawda pewnie trochę przekłamany - bo każde wyświetlenie strony na nowo jest uznawane za nowe wejście na bloga - ale i tak - jak na bloga całkowicie prywatnego wynik jest naprawdę super :) Dzięki Wam wszystkim!

wtorek, września 09, 2008

Paris

Zastanawiałem się, o czym dziś napisać O tym, że się uczę, to wiedzą już chyba absolutnie wszyscy – łącznie z gościem, którego dziś spotkałem na ulicy, który gadał ze mną jak ze starym kumplem, a którego za żadną pytę nie jestem sobie w stanie przypomnieć. Po prostu – tabula rasa – nawet twarzy nie kojarzę… A ponoć – nie dość, że studiował ze mną – to jeszcze jakaś Anka… No masakra totalna… :)

Anyway – dziś o Paryżu trochę. Trochę, bo znowu coś mnie natchnęło. Coś – a mianowicie film. Niebo nad Paryżem (choć oryginalnie tytuł to „Paryż”; chyba rzeczywiście tym razem znowu tłumacz trochę przesadził z artyzmem – tytuł Paryż był absolutnie idealny). Film taki sobie – nie zachwycił mnie jakoś wybitnie. Może był zbyt ciężki – a mój przyciężały już umysł nie był w stanie odpowiednio go przetrawić. Co mnie natomiast poruszyło po raz kolejny, to po prostu Paryż. Paradoks relacji międzyludzkich – najlepiej widać przy codziennej samotności głównego bohatera i cudownej imprezie oraz przy sprzedawczyni w narożnej Boulangerie. Z drugiej strony – świat jak za rogiem – ale w fenomenalnej scenerii. Widoki z dachów – albo to kamienicy na Montmartre, albo Tour de Montparnasse, albo też po prostu z wieży. Widok absolutnie niesamowity. Mam nadzieję, że osoby, które zwiedziły, obejrzą. Naprawdę miło się robi, gdy taksówka przejeżdża koło Pere Lachaise, Moulin Rouge, Nation czy Bastylii. Że o Sacre Coeur nie wspomnę…

maSacra by MJPS
I chyba tyle – bo cóż więcej mówić. Może jeszcze jedno – już prawie rok, odkąd postawiłem swą nogę na Paryskim bruku. I być może stąd ta refleksja.

Druga rzecz, którą zauważyłem – w Polsce co raz więcej jest w kinach filmów europejskich. Paradoksalnie – w tym roku obejrzałem chyba więcej filmów europejskich, niż amerykańskich. Niby mało istotne – ale gdy dziś reklamy przedfilmowe to 2 filmy francuskiej i jeden niemiecki – to trochę to zburzyło moje podejście do kina. Jeszcze niedawno film nieamerykański był nie lada gratką – teraz jest czymś oczywistym. Przyznam się, że wolę filmy amerykańskie – nie są tak przeintelektualizowane i mają trochę lżejszy styl – niemniej czasem, dla odmiany, żeby życie miało smaczek :P Zmiana następuje na naszych oczach.

m.

PS: a poza tym, to piszę, bo reklamy na blogu się lepsze pojawiają :)

niedziela, września 07, 2008

Absurdy tego świata

"Biust z założenia został stworzony dla dzieci, a bawią się nim mężczyźni. To zupełnie odwrotnie niż zapałki."

rzeczywiscie - dzieckiem nie jestem - ogień zupełnie mnie już nie rajcuje. Ani zapałki, ani zapalniczka, ani ogniska. Za to biust...... :)

m.