poniedziałek, listopada 05, 2007

Paryż o zmierzchu (Arc de Triomphe)

W wielu miejscach zdjęcia opatrzone były krótszym lub dłuższym komentarzem. Tym razem uważam to za zbędne...













M.

niedziela, listopada 04, 2007

Fontainebleau w listopadzie, czyli barwy jesieni

Wszyscy mamy świadomość, że jesień jesieni nierówna. Może być jesień ciepła, słoneczna i złota – ale równie dobrze zdarza się jesień szara, smutna i pochmurna. Nam udało się dostrzec dwie postaci jesieni w ciągu jednego dnia w jednym miejscu. Zresztą, spójrzcie:

Jesień ciepła (francuska „złota polska jesień”)









Jesień zimna (późny i chłodny listopad)










M.

Pierwsza niedziela listopada

No więc – doszliśmy do pierwszej niedzieli listopada. Jakby zatem nie patrzeć – 7 tygodni w Paryżu. Tym razem plan był ambitny – tzn. wstajemy rano i jeździmy wszędzie. Chcieliśmy jak nigdy – wyszło prawie jak zawsze...

Anyway – nie było aż tak źle. Przez sklerozę – kolejny raz nie wyszło podejście do odwiedzin nekropolii Saint Denis. Na szczęście – tym razem – tylko o 1 h trzeba było się przesunąć – co dało nam (autor, Witek i Małgorzata zwana czasem Gosią:P – lub trochę częściej – paparazza :P) czas na odwiedziny Stade de France.


Co prawda – tylko z zewnątrz – ale jednak widzielimy :)

Widzieliśmy groby królów...






... witraże...



... no i ogólnie kawałek bazyliki. Standardowo – mojej cierpliwości na zwiedzanie wystarczyło na ok. 15 min :P Niemniej, znaleźliśmy grób Adama...


... oraz pierwowzór symbolu Jacka Sparrow’a (dla niewiedzących – Pirat z Karaibów:P).


Przy okazji odwiedzin Bazyliki Saint Denis udało nam się zobaczyć ostatnich prawdziwych francuskich Chrześcijan. Tylko jakoś tam tak czarno :P


Potem Muzeum Średniowiecza – aczkolwiek po drodze zahaczyliśmy też o foty przed Palais de Justice...


....oraz Notre Dame.


W Muzeum Średniowiecza robiliśmy przymiarki do mebla wiecznego spoczynku (doszliśmy do wniosku, że ja bym na szerokość nie wszedł, na długość natomiast za długo; wg Witka – jemu pasowały oba wymiary:P).


Inne ciekawe eksponaty – to witraże o bardzo intensywnych barwach.



A już mój totalny zachwyt wywołała Rose d’Or – czyli Złota Róża. Jak dla mnie – majstersztyk.


Nowością – przynajmniej dla mnie – były napisy dla niewidzących w Braillu.


Tutaj kolejny raz wielki szacun dla Francuzów, którzy o turystę naprawdę potrafią zadbać.

Potem akcja PAJACYK, czyli dokarmianie biednych obywateli polskich na emigracji. Dla urozmaicenia – tym razem Sushi :) (bez obrazy dla oryginalnego PAJACYKa).




Zresztą – porcja wyglądała całkiem apetycznie :)


Niestety – skromne studenckie budżety nie pozwoliły na najedzenie się sushi do pełna, toteż po wykwintnym japońskim posiłku udaliśmy się 20 m dalej. Tam na rogu – kolejka na 15 osób.


Otóż – crepes – czyli swojsko naleśniki (po angielsku – ciastka z PANu – czyli PANcakes:P). Zresztą – chyba nie trzeba nikomu objaśniać, co oznacza to szczęście wymalowane na twarzy autora :)

Potem już się nikomu nic nie chciało – najedzenia i rozleniwieni stwierdziliśmy, że czas chyba zacząć powrót do domu. Na szczęście – po drodze do domu był Łuk Triumfalny. Wdrapania się na górę...

... pozwoliło zachować naszym żołądkom równowagę.


Widoki...


... zapewniły równowagę duszy :) No, może poza widokiem uczestników ruchu na wielkim rondzie wokół Łuku.


Gdyby głupota umiała latać, Francuzi już dawno nie jeździliby samochodami tylko poruszaliby się jak po RedBullu.

M.