Dziś rehabilitacja za parę dni ciszy. Parę naprawdę bardzo ciężkich dni... Bo najpierw był weekend, a potem był poniedziałek, po poniedziałku był wtorek, potem pamiętna środa. Gdy już był czwartek – miało być całkiem znośnie. Ale nie było... Po czwartku był piątek – i Montmartre/Sacre Coeur. Podsumowując cały ten tydzień, możnaby zacytować trzecią zwrotkę pewnej znanej piosenki. Dla przypomnienia:
„Wina...
... wina...
...wina wina dajcie... :P”
Nie to, żeby odchodziły jakieś straszne ekscesy – ale naprawdę do wina się już przyzwyczaiłem :)
W międzyczasie obchodziliśmy wyjazd Isi. Jak każdy wyjazd z emigracji, połączony był z podziałem łupów po wyjeżdżającym... Najpierw nastąpił podział w kuchni, potem główna bohaterka rozdawała:
od talerzyków zaczynając...
na płatkach bawełnianych kończąc :P
A wszyscy potencjalnie obdarowani tylko śledzili, co może im właśnie przypaść...
Dodam również, że w końcu dotarł mój długo – oczekiwany współlokator. Adam zadomowił się na dobre – co zresztą widać było na zdjęciach powyżej... Zresztą – odwiedziliśmy też niektóre paryskie zabytki – co zresztą widać poniżej.
Dodam do tego relację z piątkowego wieczoru – niestety nieuwiecznioną na zdjęciach :( (baterie odmówiły współpracy...). Poznaliśmy nowych znajomych, rozmawialiśmy w 4 językach (czasem w czterech naraz :P), odchodziły śpiewy („darcie mordy”, jak to koleżanka Anna S. kiedyś nazwała :)) polskich piosenek. Centrum Europy pod każdym względem...
M.
niedziela, października 07, 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz