Zgodnie ze starą świecką tradycją, na wyjazdach wypoczynkowych człowiek nie powinien zapierdzielać jak mały samochodzik, tylko wypoczywać. I jakkolwiek wiele osób tego nie rozumie – bo przecież trzeba zobaczyć te sto pięćdziesiąt tysięcy muzeów, teatrów, eventów i *** wie co jeszcze (pod kropkami można wstawić, co się chce – może być „Bóg”, może być xxx :P). No ale – do rzeczy – w Londynie powyższej praktyki niestety nie wcieliłem w życie – bo i warunków ku temu nie było...
Tak więc, w pierwszy wieczór gadaliśmy
w drugi wieczór gadaliśmy (choć mniej)
w trzeci wieczór gadaliśmy (podobnie jak w drugi dzień)
a w czwarty piliśmy piwo :)
...i tak to sobie zleciało :P
Poza tymi wyczerpującymi czynnościami trudniliśmy się też zawodem o wdzięcznej nazwie „kiper hamburgerów”
Poza tym zwiedziliśmy od środka, z dołu i z boku centrum europejskiego krachu finansowego (czyli Canary Wharf – tzw. moje wymarzone miejsce pracy... :P)
Zwiedziliśmy też wspólnie Farnbra (między innymi w sklepie i Macu:P)
...a w ostatni dzień sam zwiedzałem Londyn... Porobiliśmy też mnóstwo fotek typu Robert Biedroń i inne Jole Rutowicz (które zachowam na dysku komputera w postaci zaszyfrowanej :P)– i tyle z tego. :)
To tyle kronikarsko, o własnych przeżyciach i spostrzeżeniach w notce kolejnej...
m.
czwartek, listopada 13, 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz