Byłem dziś – w ramach zarabiania na chleb nasz powszedni – na spotkaniu z inną kancelarią. W dużym skrócie – nasza kancelaria i ta druga kancelaria (nota bene – polskie biuro jednej z największych kancelarii prawnych na świecie, tzw. koroporacja, włącznie z własnymi czekoladkami w poczekalni :P) robią wspólny projekt dla dużego polskiego klienta. Współpracujemy z nimi już jakiś czas (w tym pół roku ze mną), więć coś tam się o nich można było dowiedzieć. Jak pracują, jak zachowują się wobec klienta, jaki mają stosunek do nas itp. Parę rzeczy było denerwujących, parę ciekawych – no ale mniejsza o to. Bądź co bądź, coś tam o sobie wiedzieliśmy. No i dotarliśmy (razem z Szefem) dziś na spotkanie…
Spotkanie, jak to spotkanie – czyli dotarcie do biura, procedura logowania w sekretariacie i oczekiwanie na gospodarzy w sali konferencyjnej. Dziś, poza standardowymi zachowaniami (powtórzonymi przedtem parę razy), przyszedł również współpracownik głównego mecenasa ze strony naszych partnerów. Na pierwszy rzut oka człowiek wyglądał na osobę w moim wieku (czyli piękny i młody :P), przyszedł bez krawata (tu nowość, wcześniej wszystkich facetów widziałem tam wyłącznie w krawatach, zero rozluźnionego kołnierzyka) i pierwsze wrażenie zrobił dosć sympatyczne (jak to młodzi :P). Oczywiście wymiana wizytówek – bo pierwsze spotkanie (a w zasadzie ja tylko przyjąłem, bo skleroza jest moją straszną wadą). I tu pierwszy raz zrobiłem wielkie oczy – „attorney – at – law”, radca prawny… No ale OK. – nie każdy musi wyglądać starzej niż w rzeczywistości ma lat.
Ale to nie wszystko… Otóż – nowopoznany Pan Mecenas na spotkaniu zajmował się w zasadzie wyłącznie pisaniem tego, co mówili pozostali uczestnicy spotkania!!! Dla mnie niewiarygodne. I to już nie tylko dlatego, że Pan Mecenas był de fact taką naszą (w tym i moją!) sekretarką. Dla mnie dużo bardziej niewiarygodne było to, że był on niezbyt dobrze zorientowany w projekcie (czytaj – nie do końca kojarzył wszelkie fakty czy problemy). W sumie czasem zdarza się, ale ja odniosłem inne wrażenie. Moim skromnym zdaniem Pan Mecenas prawdopodobnie został wzięty z łapanki, czyli „chodź, potrzebuję kogoś wziąć na spotkanie”. A tym samym – 5 lat studiów, 4 lata aplikacji, nieprzespane noce itp. itd. doprowadziły do ciepłej posadki w wielkiej firmie za (prawdopodobnie) bardzo duże pieniądze, gdzie praktycznie jedyną rolą człowieka jest pisanie na komputerze i utrzymywanie poprawności sformatowania tekstu!!! Satysfakcja ze swojej roli, wagi (w sensie, ważnosci :P), możliwości pomagania ludziom, spełnienia zawodowego i wykorzystywania własnego potencjału intelektualnego – z pewnością makymalna…
m.
środa, sierpnia 06, 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Bejb, czy to byl Polak? Bo moze kajs tam za granica ichniejszy radca prawny to nie to samo, co nasz radca prawny...
BTW wyczuwam nutke zazdrosci wobec zycia w korporacji..:) Ale nie bede duskutowac, bo zdania nie mam w tej kwestii.
ciaos
P.
absolutnie Polak - nawet z różnymi publikacjami w polskich czasopismach branżowych :) i stąd podkreślenie, że całą tą drogę, która jest przede mną - on już przebył - a teraz na spotkaniach stenotypistą jest...
co do zazdrości korporacji - chciałbym kiedyś spróbować. To tak jak z moją pasją pracy w McDonaldzie - też chciałbym kiedyś spróbować. Fascynuje mnie ta ogromna machina :)
Prześlij komentarz